niedziela, 28 września 2014

Kaszubi i cytryny.

Tym razem wybieramy się na krótki urlop. Nie powinienem w ogóle podejmować wyzwania dot. pisania bloga. Ale chyba jest to moja ucieczka przed pisaniem czegoś poważnego. Zawodowego. Nic to. Może mój ulubiony klient mnie znienawidzi, że przedkładam „robotę”, ewentualnie nie będzie ze mną chciał już pracować. Ale przynajmniej pozostaną wspomnienia.
No właśnie próbuję sobie „wspomnieć” co się wydarzyło przez ostanie 24h jak wsiedliśmy w samolot do WAW. Mam nadzieję, że fani i stali czytelnicy – ale także NOWI (J) nie oczekują od mnie dokładnego opisu historycznego, dat, faktów i ogólnodostępnych w każdym przewodniku informacji. To można sobie gdzieś „tam znaleźć”. Ja skupię się na tym co towarzyszy każdemu podróżującemu. A każdemu podróżującemu towarzyszą dwie rzeczy: myśli i ludzie. (Uwaga: nie nazywam nas podróżnikami… bo nie mamy plecaków… nie chodzimy tym razem w naszych butach traperskich, mamy więcej niż jedna koszulę i w dodatku korzystamy z ogólnodostępnego wifi).
Od kilku dni żona, czasami bardziej, czasami mniej dyskretnie, może nawet z lekkim podnieceniem, towarzyszącym każdej osobie, która ma lecieć po raz pierwszy samolotem (to oczywiście nie do końca dotyczy Żonki) biegała po domu radośnie podśpiewując ostatni nam znany, jedyny i zapewne niepowtarzalnie piękny  przebój Sylwii Grzeszczak, namiętnie grany przez nieznane nam stacje radiowe Radio coś ZET albo coś tam coś tam RMF coś tam FM.
Zrób co się da, co tylko się da,/Niech nasza bajka trwa,/Chcę jak księżniczka z księciem mknąć po niebie./ Przez siedem mórz, gór, ulic i rzek.
Dopiero po zajęciu miejsca w lekko zdezelowanym, jednym z 39 samolotów  LOT zrozumiałem o co chodzi. Chodziło o samolot. Żona, będąca częściej niż ja „targetem” w reklamach została pięknie uwiedziona reklamą, wg. której do TLV to lata się Dreamlinerem. Artystka Sylwia G. wyraziła nieprzebrana tęsknotę do wygodnych podróży LOT-em, które nigdy nie są i nie będą wygodne. No chyba, że się jest „księżniczkąi bajka trwa”.  Żona przeczuwała, że za kilkaset złotych  to można sobie polecieć do WAW Eurolotem a nie Dreamlinerem do TLV.
Zgodnie z życzenie będę tym razem opisywać w punktach co się wydarzyło.
  1. W podróży towarzyszyli nam Kaszubi. To znaczy pielgrzymka Kaszubów. Sam jestem Kaszubem, bo urodziłem się na Placu Kaszubskim, wiec poczułem jakąś taką bliskość z tą pielgrzymką. Do tej pielgrzymki zbliżyło mnie takie ich charakterystyczne zachowanie. Czasami tez chciałbym się tak zachowywać, ale wychodzi ze mnie niekaszubska krew moich rodziców. Kaszubi przed lotem się pomodlili, w czasie lotu niczego nie pili, minutę przed lądowaniem postanowili odwiedzić wszystkie toalety. Po wylądowaniu się też pomodlili. Dla pewności, że się na lotnisku nie pogubili przeszli przez utworzona przez siebie bramkę z pieśnią: „Kiedy ranne wstają zorze.”
  2. Poznaliśmy awatara. Okazało się, że Pani która nam wynajęła mieszkanie to nie jest Sophie, jak się przedstawiła w internecie, ale Myriam . Nawet inaczej wyglądała. Nie była smukłą blondynka z długimi włosami i jeszcze dłuższymi nogami. Myriam B okazała się francuską, więc mieliśmy lekkie kłopoty translatorskie – ale daliśmy radę. Dzięki jej uprzejmości nie musieliśmy o 04:55 latać po całej  Jerozolimie z walizką. Tutaj nie ma przechowalni bagażu – ze względów bezpieczeństwa.
  3. Nie mogliśmy lepiej wybrać lokalizacji. To znaczy Żona. Mieszkamy przy samym Machane Yehuda, czyli sławnym markecie. Jak tylko wpadliśmy „na rynek” to ugrzęźliśmy na kilka godzin, bo nie mogliśmy sobie odmówić wypróbowania oliwek, oliwek i oliwek… ale także bryndzy (tak się to też tutaj nazywa), wina… orzechów etc…
  4. Chałwa lokalna jest powalająca. Znacznie mniej słodka, z większą ilością sezamu… a smak podkreślony może być min. kawą, belgijska czekoladą lub też po prostu pistacjami. 0,75 kg kupione na życzenie żonki, niewiele zostało. Zjadłem głównie ja.
  5. Postanowiliśmy zrobić „direct” import. Tutaj cytryny kosztują 4 PLN w porównaniu z 13 PLN w „Lidelku”. No ale w „Lidelku” na cenę ma wpływ niekorzystna pogoda w Argentynie… od 2 lat. Ważna będzie jednak skala przedsięwzięcia, bo jakby tutaj to napisać, jak kupiliśmy 1 szt. to policzyli nam za 1 kg. Chyba nie zrobiliśmy interesu.
  6. Byliśmy już na starym mieście, ale nie daliśmy jeszcze rady wejść do najważniejszych rzeczy. To jutro. Przeszliśmy już pomiędzy wszystkim 4 częściami ...i w porównaniu z tym co widziałem kilkanaście lat temu. Nie ma między nimi „bramek”.
Zdjęcia "uplodajuemy" jutro;)